Strona:Karol May - W pustyni nubijskiej.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nim ze strzelbą przyłożoną do ramienia. Mogłem ich już wolno puścić, chciałem jednak, żeby mnie wprzód za poprzednie obelgi przeprosili. Przybywszy do nich, odłożyłem zawadzającą mi strzelbę, a wziąłem w rękę rewolwer, ażeby wciąż trzymać ich w szachu. Wszyscy czterej patrzyli przed siebie ponuro, słowa jednego nie mówiąc; najposępniejsza była twarz dowódcy.
— Dwa razy wyśmieliście się ze mnie — powiedziałem. — Czy uczynicie to jeszcze po raz trzeci?
Odpowiedzi nie było.
— Czy pojmujesz teraz, że byłem wobec was, jak stu wobec jednego? Pojmałem was, nie zraniwszy nawet nikogo, a wy zapomnieliście całkiem o obronie. No, jak myślicie, co ja z wami uczynię, wy dzielni jeźdźcy bez wielbłądów?
Żaden z nich nie odpowiedział; wszyscy patrzyli przed siebie z wściekłością.
— Przypatrzcie się tej małej broni! — mówiłem dalej. — Jest w niej sześć kul, a to dla was aż nadto. Puszczę was jednak wolno, gdyż takich nędznych stwo-

109