Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Oberżystka, nie w ciemię bita, zrozumiała mię odrazu i, skinąwszy głową potakująco, spytała teraz:
— Ale je potem zwrócisz właścicielowi, nieprawdaż, effendi?...
— Oczywista! Nie jesteśmy przecież złodziejami.
— Chcesz więc poprostu pożyczyć u aptekarza bez jego wiedzy dwa niedawno kupione przez niego konie?
— Tak jest.
— I dobrze uczynisz! To podobno najlepsze w całej wsi rumaki.
— Ba, ale nie wiem dokładnie, gdzie znajduje się ogród, w którym owe konie stoją.
Kobieta pomyślała chwilę i, nie odpowiadając wprost na pytanie, rzekła:
— Hm... poradzę ci coś... Wszak potrzebne wam są również dwa siodła?
— Nie, niepotrzebne. Głupi Kelurowie nie skradli siodeł moich; leżą za przegrodą.
— Dobrze więc! Zaczekajcie tu parę minut, a następnie zabierzcie siodła ze sobą i idźcie drogą ku północy. U końca tej drogi ujrzycie kobietę, za którą postępujcie powoli, nie zaczepiając jej jednak. Na końcu wsi wskaże wam ona wrota do ogrodu i oddali się. Czy zgadzacie się na to?
— Ależ rozumie się.
— Niech-że więc Allah wam poszczęści, dopomagając i mnie tym sposobem do odebrania skradzionych pieniędzy. Gdybyśmy ich nie odzyskali,

82