Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wszystkich sług“ moich postąpił ku bramie dziedzińca. Głowa jego nakryta była chustą, a właściwie brudną porwaną siatką nicianą. Miał na sobie spodnie, które jednak... spodniami już wcale nie były; wstydliwa ta część garderoby składała się z samych strzępów, niesięgających nawet kolan, na łydkach zaś (tak się nam zdawało na pierwszy rzut oka) świeciło coś w rodzaju trykotów; po bliższem jednak przyjrzeniu się przekonaliśmy się, iż takie wrażenie czyniła własna jego skóra. Plecy zacnego Kurda pokrywał częściowo żakiet o jednym tylko rękawie, mówię — częściowo, gdyż podziurawiony był, jak rzeszoto; przodu żakiet ten nie posiadał: tam, gdzie są zazwyczaj klapy i poły, a więc na piersiach, miał nasz oberżysta coś, co Turek określiłby nazwą gömlek (koszula); ja jednak nie umiałem wynaleźć właściwego wyrazu na tę część jego ubrania.
W człowieku owym, oprócz duszy, którą przed chwilą ofiarował na moje usługi, mieszkał niezawodnie jakiś dziwny duch, podtrzymujący w nim nędzne bydlęce życie wśród warunków takich, jakie dla zwykłego śmiertelnika byłyby nie do zniesienia...
Poprowadziliśmy za nim przez dziedziniec konie. Znajdowała się tu niedaleko od wejścia głęboka gnojówka, którą gospodarz chciał zręcznie wyminąć, ale może właśnie dlatego, że chciał ją wyminąć, runął w nią, jak długi. Wyciągnąłem rekę, by go z tej pachnącej sytuacji wyratować, ale nie przyjął ofiarowanej pomocy i wydobył się sam, widocznie posiadając już w tem należytą wprawę.

8