Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie zrozumiałeś mię, Sali, — odrzekłem, zaprzeczając ruchem głowy. — Zemsta jest mi zabroniona; wiara moja nakazuje kochać nieprzyjaciół, jak siebie samego. Nie zabiję cię więc, ani też nie oddam w ręce władzy...
Na twarzy jego odmalował się znowu wyraz zdumienia, ustępując kolejno uczuciom nadziei, zwątpienia, obawy i rezygnacji zarazem. Wnet jednak owładnęła Salim tkwiąca głęboko w naturze jego nienawiść, i rzekł z odcieniem jej w głosie:
— Drwisz ze mnie! Choćby nawet wiara wasza nakazywała kochać nieprzyjaciół, to czyż znalazłby się człowiek, któryby potrafił dostosować się do tego nakazu? Niedorzeczne są prawa wiary waszej, wymagające od ludzi czegoś podobnego, zabraniające wam bo.go, od czego żaden człowiek powstrzymać się nie jest w możności, od radości zadośćuczynienia!...
— Mówisz to, jako muzułmanin, bo obcą ci jest miłość taka, jaką my, chrześcijanie, uznajemy i w jakiej ćwiczyć się ustawicznie jesteśmy obowiązani. I teraz naprzykład mam sposobność do spełnienia czynu takiej miłości. Chciałeś mi odebrać życie, ale ci się nie udało; zato ja ci je daruję, choć mógłbym bez przeszkody cię zabić.
Mówiąc to, dobyłem noża, rozciąłem jeńcowi więzy i rzekłem:
— To żelazo miało przebić moje serce, ale Bóg zrządził inaczej. Weź je sobie!
Sali zerwał się na równe nogi, otworzył usta-

56