— Tak samo jak ciebie teraz popchnie do odebrania mi życia.
— Jestem chrześcijaninem i nie uczynię tego.
— „Zemsta krwi“ jest prawem naszem; być może, wy jej nie uznajecie; ale przecież zwykłe pobudki ludzkie nakazują w takich razach zemstę, a od pobudek tych nie jesteś chyba wolny?
— Mylisz się w swych poglądach. Bóg rozsądza najlepiej i karze wszystko, co złe i niegodne. Jemu pozostawiam karę.
— Czyżby chrześcijanom nie było wolno nastawać na życie swoich wrogów? — zapytał z najwyższem zdumieniem.
— Nie wolno — odrzekłem. — Człowiek, godzący na życie drugiego, nie jest chrześcijaninem, chociażby się sam do godności chrześcijanina przyznawał. Nasza kitab el mukad‘das (biblja) nakazuje nam: „Nie zabijaj!“, a prawy i godny chrześcijanin stosuje się ściśle do tego przykazania. Kto jednak przelewa krew ludzką, podlega wśród nas karze zwierzchności, która ma ku temu władzę od Boga.
— Więc oddacie mię w ręce sędziów? — zapytał, a w oczach jego wyczytałem promyk nadziei.
— Nie mam takiego zamiaru.
Na te słowa oblicze jego, rozjaśnione już przed chwilą, przybrało na nowo wyraz ponury.
— Osądźcie mię zatem sami! Proszę was tylko o jedno: nie zwlekajcie zbyt długo! Podniosłeś mój nóż i masz go za pasem; dobądź go i pchnij mię odrazu!
Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/55
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
55