Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czem-że jest cała twoja sława i uczoność wobec argumentów mojej mowy! Tak samo, gdyby tutaj, do Kurdystanu, przyszły z Zachodu walczyć z nami uzbrojone ludy twoje, wszak padłyby w proch, błagając o łaskę i zmiłowanie!... Po naszej stronie stanęłaby silna niewzruszona prawdziwa wiara!...
Nie miałem zamiaru dysputować z nim na temat islamu, gdyż szło mi o co innego, a mianowicie o dowiedzenie się od niego rzeczy, które dotyczyły mnie osobiście. Gdy jednak z powodu mego milczenia oświadczył, że uważa mię za pokonanego, musiałem zabrać głos, aby go wyprowadzić z błędu:
— Czcigodny Sali Ben Akwil! Zaczynam wątpić, czy masz zmysły w porządku, skoro przypuszczasz, że milczenie moje spowodowane zostało twoją gadaniną. Znane ci jest zapewne przysłowie: Se dere‘ i karwan dibehure“ — „Pies szczeka, a karawana kroczy dalej“?
— Znam je — odrzekł, nie przeczuwając, do czego zmierzam.
— A to drugie: — Ei ku tif beke ber ba‘i, tif dike ru‘i chu“ — „Kto pluje przeciw wiatrowi, pluje zazwyczaj sobie samemu w twarz“?
— I to znam również.
— A więc dowodzi to, że znasz doskonale język kurdyjski, pomimo że utrzymywałeś przed chwilą, jakobyś się urodził w El Damijeh! Zdaje ci się, że mowa twoja przygniotła mię do ziemi; ale zapewniam cię, iż karawana mimo psiego szczekania po-

43