Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

widok ogniska w izbie. Nie zastawszy jednak i tu żywej duszy, zajrzał do nas, a nie mogąc nic dostrzec w ciemności, zapytał:
— Jest tu kto w tej norze?
— Jest nas dwóch — odrzekł Halef.
— No, to czemu nie wstajecie, próżniaki! Nie mam czasu ani ochoty czekać, aż będziecie łaskawi wstać i obsłużyć mię, jak należy! Znałem dobrze Halefa i wiedziałem zgóry, jak się zachowa wobec tego grubjaństwa. Posiadał mój mały bardzo szeroko rozwinięte poczucie honoru i nie dał sobie nigdy i nikomu grać na nosie. Teraz milczał, jak mur.
— No! Jak długo mam czekać? — krzyczał obcy. — Jeżeli w tej sekundzie nie wyleziecie z nory, wypędzę was stąd batogiem!
Halef milczał uparcie, a i ja nie odezwałem się ni słowem.
Obcy podszedł kilka kroków bliżej i, spełniając swą obietnicę, począł śmigać batem w powietrzu. Ze szmeru wpobliżu mnie wywnioskowałem, że w odpowiedzi na to Halef zerwał się z posłania. Wzrostem nie sięgał obcemu nawet do ramion, ale był tak zwinny, że mógł niejednego drągala, chełpiącego się siłą fizyczną, do nóg sobie rzucić. W walce otwartej umiał też Halef znakomicie władać bronią, ale dla tych, którzy go obrażali, miał specjalną broń, a mianowicie batog ze skóry hipopotama. Nie czekałem długo, gdy dały się słyszeć szybko po sobie następujące razy owego hipopotamowego batoga, tak że ich zliczyć nawet nie mo-

25