Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nia, przedtem jednak wręczył mi pieniądze oberżysty, mówiąc:
— Podziwiam cię, effendi, że aż do tej chwili nie upominałeś się o pieniądze. Oto je masz! Oddając ci je, dopełniam ostatniego z warunków, jakie mi postawiłeś.
I ruszył na samym końcu swego oddziału, a za nim podążył nezanum z ludźmi z Khoi, którzy otrzymali napowrót swoje rzeczy.

Ja z Halefem udałem się jeszcze do kaplicy, aby tam bodaj przez chwilę podumać nad wypadkami, których byłem świadkiem i sprawcą. Przyłączyli się do nas obaj Bebbejowie.
Gdyśmy wracali, Ben Akwil rzekł do mnie:
— Pożegnamy cię tutaj, effendi, bo drogi nasze w przeciwnych rozchodzą się kierunkach. Pamiętaj jednak, iż czyny twoje i słowa utkwiły w duszach naszych na wieki. Za twojem pośrednictwem doznaliśmy wielkiej łaski niebios, i dlatego serca nasze przepełnione są dla ciebie niewymowną wdzięcznością. Jeżeli Allah spełni moją prośbę, to spotkamy się z sobą jeszcze w życiu, a spotkamy się jako przyjaciele, bez względu na to, czy znajdę Mahdiego, czy też ową gwiazdę promienną, którą ty mi przepowiedziałeś. Niechże tedy aż do chwili ponownego naszego spotkania i na zawsze towarzyszy ci błogosławieństwo Allaha!

Dopędziliśmy wkrótce Kelurów i pożegnaliśmy się z nimi, oczywiście na sposób wschodni, więc

226