Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Miałem teraz przed sobą bardzo trudne a podwójne zadanie: po pierwsze — trzeba było uprowadzić Kelurom nasze konie, po wtóre — schwytać ich szeika. Nie mógł mi w tem pomóc ani Halef, ani też Bebbejowie, którym zresztą, nawiasem mówiąc, niebardzo jak dotąd ufałem.
Wyprawa moja była o wiele uciążliwsza od poprzedniej, a nieprzebite ciemności nie pozwalały nic dostrzec już na krok odległości, nie mogłem więc posługiwać się wzrokiem, lecz musiał mi go zastąpić zmysł słuchu i czucia. Zestępowałem zatem po pochyłości na czworakach tyłem, jak po drabinie, zamierzając dostać się najpierw ku owemu zrębowi skalnemu nad obozem Kelurów, by móc się przedewszystkiem rozejrzeć i zobaczyć, gdzie jest Szir Samurek i co porabia.
Z trudem ogromnym dostałem się nareszcie ku owemu zrębowi i wytężyłem wzrok i słuch. W obozie nie było ogni, a ciemność nie dozwalała nic dojrzeć; pod skałą, gdzie wśród drzew było legowisko szeika, tem bardziej nic widać nie było. Gdzie mógł być w tej chwili Szir Samurek? Przysiągłbym, że właśnie spoczywał sobie tutaj, na miękkiem podścielisku z mchu i suchych liści; zresztą, w całym obozie nie było dla tak dostojnej osoby wygodniejszego nad to miejsca. W danym razie interesowało mię najbardziej, czy ulokował się tu sam, czy też śpi w towarzystwie któregoś z przybocznych swych wojowników. — Na drugim końcu obozu słychać było wśród Kelurów przyciszone głosy. Nie spali jeszcze, rozprawiając widocznie o dzi-

184