Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czy też mylił się gospodarz? A może nasz nieznajomy maskował się zręcznie? W takim razie musiał mieć w tem jakiś interes? Nikt się nie zdziwi, że wydało mi się to podejrzane, gdy weźmie się pod uwagę, ile przygód i niebezpieczeństw przeszedłem w ciągu wieloletnich swych podróży. W takich okolicznościach wyrabia się w człowieku pewnego rodzaju instynkt i niezwykła wrażliwość na wszelkie choćby najbardziej błahe zjawiska. I dzięki właśnie temu instynktowi, jako też owej wrażliwości, żyję dziś jeszcze, mimo że na całem ciele mam liczne blizny od zadanych mi ran.
Ów drzemiący, zagadkowy dla mnie człowiek, ubrany był po kurdyjsku. Na głowie miał skórzaną czapkę, której krysy były tak powyginane w kilku miejscach ku dołowi nakształt dziobów, że czapka owa przypominała polipa morskiego, wyciągającego ku dołowi oślizgłe swe macki. Ubranie wrzekomego Kurda składało się ze skórzanych spodni i bluzy głęboko na piersiach wyciętej, z krótkiemi po łokcie rękawami, z pod których wysuwały się żylaste ręce. Na nogach miał obuwie, podobne do tego, jakie noszą turyści w górach. Czy miał ów obcy jaką broń za pasem, nie mogłem narazie zauważyć, bo siedział za stołem; obok tylko leżała długa prymitywna flinta. Sądząc z siwych zupełnie włosów, mógł liczyć około lat sześćdziesięciu, ale był dosyć jeszcze krzepkiej okazałej budowy, świadczącej o doskonałem zahartowaniu i sile organizmu.
Halef wcale nie zwracał uwagi na tego gościa, bo zajęty był inną sprawą; spostrzegł mianowicie

14