Strona:Karol May - W krainie Taru.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Oto jest miejsce dla twoich rumaków; tu będzie im, jak w raju. Wprowadźcie je do środka! Zaraz przyniosę obroku.
Zajrzałem do wnętrza owego „raju“. Panowała tam zupełna ciemność, i dopiero, gdy się z nią oko oswoiło, ujrzałem tyle gnoju i błota, że aż mi się na wymioty zbierać zaczęło.
— Czyś zwarjował? — zawołałem. — Toż w gnoju tym konie potopić się mogą! Gospodarz popatrzył na mnie bezmyślnie wielkiemi zdziwionemi oczyma, i odrzekł:
— Brud? U mnie?... Czegoś podobnego nie zarzucił mi jeszcze żaden gość! To obraza, która domaga się missajefet (pojedynek).
Groźba ta wydała mi się tak zabawna, że wybuchnąłem serdecznym śmiechem. Halef natomiast stracił cierpliwość i ozwał się z wyrazem tajonego gniewu:
— Co? Ty śmiesz mówić o missajefet? A wiesz, kim jest ten wielki pan, do którego zwracasz się z tak zuchwałemi słowami?
— Nie wiem — odparł naiwnie gospodarz.
— No, to wiedz, że jest to sławny Emir Hadżi Kara Ben Nemzi effendi, z Frankistanu!
— Nie słyszałem o takim. A ty kto jesteś?
— Jam jest równie sławny Hadżi Halef Omar Ben Hadżi Abul Abbas Ibn Hadżi Dawud el Gossarah. Gdyby który z nas palcem tylko skinął, padłbyś trupem z trwogi!
— Och! Nie myśl sobie, iż należę do guranów (niezdolny do wojska); umiem obchodzić się z bro-

10