Strona:Karol May - W dżunglach Bengalu.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ I.
Polowanie na tygrysy.

— Pan go wytropił sahib! — zawołał sierżant sipojow, Tolumbu.
(Sipoi, sepsy lub seapoy, są to tubylcze wojska indyjskie z europejskimi oficerami.)
Przy tych słowach szybkim ruchem podniósł karabin, oparty o blanki małej „hauli“ (mała wieżyczka na grzbiecie słonia) w której siedział obok niego starannie wygolony europejczyk w białem, tropikalnem ubraniu.
Well — rzekł tamten z niewzruszoną równowagą umysłu, a każdy niewtajemniczony widz mógłby po tym spokoju sądzić, że ten wspaniały orszak wyruszył na polowanie na zające — Daj znak do zbiórki.
Mahut, kierownik słonia, siedzący przed nimi na szerokim karku olbrzymiego zwierza, wydał za pomocą gwizdawki kilka przeraźliwych tonów, które nawet na obliczu flegmatycznego białego wywołały wyraźną oznakę przykrości. Merghee (największy i najsilniejszy wśród wszystkich gatunków słoni) zdawał się rozumieć ten sygnał, gdyż podniósł w górę swą potężną trąbę i począł trąbić z taką siłą, że cała dżungla w około zagrzmiała doniosłem echem.
Mahut uderzył go w ucho krótką laseczką, chcąc go pouczyć, że powinien sobie wybrać odpowiedniejszy moment do ćwiczeń muzycznych poczem wszyscy trzej