Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   73   —

— Wszystko mi jedno... człowiek czy wół! Pragnę krwi i pytam, kto winien, że morderca uszedł cało? Może ten... ten... cudzoziemiec, który, zamiast karać łotrów, skłonny jest do całowania się z nimi?
Brat Hilario chciał odpowiedzieć, ale uprzedziłem go:
— Ja jeden jestem tu winien, nikt więcej, i biorę za to wyłączną na siebie odpowiedzialność.
Gomarze uderzyła krew do głowy. Skoczył ku mnie gwałtownie, jak kot, a skierowawszy lufę prosto w moją pierś, krzyknął:
— Ty więc, psie jeden, puściłeś mordercę mego brata? Hybaj więc do piekła!
I przy tych słowach pocisnął języczek karabinu...
Na taką jednak furję i jej następstwa byłem przygotowany i każdy ruch Indyanina miałem na uwadze. W chwili więc strzału błyskawicznym ruchem rzuciłem się całem swem ciałem w bok, i kula zaryła się w ziemi, gdzie przed sekundą siedziałem. Tem pewniej atoli osiągnęła cel... pięść moja. Pod wymierzonym przeze mnie silnym jej ciosem Indyanin runął na ziemię, jak kłoda, bez znaku życia.
Żaden z towarzyszów moich nie spodziewał się tak nagłej napaści ze strony Gomarry. To też obskoczyli mię wszyscy, zasypując pytaniami, czy nie jestem raniony, ale widząc na ziemi znak, wyryty przez kulę, uspokoili się. Rozciągniętemu na ziemi napastnikowi zabrano karabin i nóż i pozostawiono go w spokoju.
Po upływie długiej chwili otwarł oczy, rozejrzał się wokoło i, przyłożywszy rękę do bolącej głowy, zerwał się nagle, krzycząc:
— Ty jeszcze żyjesz, nędzniku? Więc chybiłem? Poczekaj!...
I schylił się, by podjąć karabin. Ale Pena, który siedział najbliżej niego, przeszkodził mu w tem, ja zaś chwyciłem napastnika jedną ręką za kołnierz, a drugą za pas i uderzyłem nim o ziemię, następnie zaś, klęknąwszy mu na piersi, zagroziłem: