Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   72   —

— Wszystko na nic! Dyabli wiedzą, gdzie się drab zapodział. Łaziłem naokoło, szukałem... daremnie! Wprawdzie śladów jest dosyć, ale licho wie, które należą do niego. Chyba sobie życie odbiorę z rozpaczy, że byłem tak nieostrożny i pozwoliłem łotrowi uciec. Pan jednak — zwrócił się do mnie — umie doskonale odczytywać ślady i gdyby tylko zechciał, moglibyśmy go odszukać. I nie pojmuję, dlaczego pan jesteś tak obojętny dla całej tej sprawy.
— Bo mam co innego do roboty — odrzekłem. — A zresztą będę go poszukiwał, lecz nie dzisiaj i nie tutaj.
Brat Hilario, sądząc, że Gomarra wobec niego, jako osoby duchownej, będzie miał więcej respektu, zabrał głos i objaśnił go w krótkich słowach o wszystkiem, co zaszło, uzasadniając przyczyny naszego postępowania. Gomarra, słuchając słów zakonnika, stał, jak posąg nieruchomy, a tylko od czasu do czasu poruszał ustami, chcąc coś powiedzieć. Lecz było to nad jego siły. Oczy nabiegły mu krwią, chwilami bladł, to ponsowiał, a gdy brat Hilario skończył, stała się rzecz przez nas wszystkich oczekiwana. Indyanin wybuchnął niepohamowanym gniewem:
— Do milion dyabłów! poza memi plecami uknuliście zdradę! Mnichu! ja cię zamorduję! ja... ja... nonie myśl, że dla sukni duchownej pohamuję swoją rozpacz! Brat winieneś, że sendador zbiegł, a więc mam prawo teraz żądać krwi twojej!
I przy tych słowach chwyciwszy swój karabin, wycelował do zakonnika.
Siedziałem obok na ziemi z wyciągniętemi przed siebie nogami. W tej chwili jednak podciągnąłem je pod siebie, by być gotowym do skoku. Po tym bowiem zapalczywym Indyaninie można się było spodziewać rzeczy najostateczniejszych.
— Proszę się uspokoić! — krzyknął brat Hilario. — Mówisz pan o przelewie krwi, jakbyś był w rzeźni i miał do czynienia z bydłem.