Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   38   —

— A nie spotkamy się, jadąc tędy, z sendadorem?
— On jeszcze znajduje się poza nami.
— To się dobrze składa. Czy daleko stąd jeszcze na miejsce?
— Będziemy tam najwyżej za trzy kwadranse.
— Radbym dobrze rozpatrzyć się wśród okolicy, co jest koniecznem na wypadek, gdyby przyszło do walki. Pierwszą zasadą w takich okolicznościach, aby się nie narazić na przegraną, jest poznanie terenu.
— Znam doskonale te strony i mogę dać panu pewne wskazówki. Zdaje mi się, że tu stał kiedyś przed laty klasztor, a może zamek, jak świadczą o tem pozostałe szczątki murów. Odkryłem nawet wejście do obszernych podziemi.
— W takim razie mury te wznieśli biali, gdyż Indyanie nie stawiają przecie zamków. Czy ruiny owe znajdują się na równinie?
— Nie; są one na wyniosłem wzgórzu, okrążonem przez owo wyschłe koryto dorzecza, na którego brzegach rosną drzewa i krzaki. Powyżej ruin, na samym szczycie wzgórza, stoi „krzyż puszczy“.
— Czy droga ta prowadzi aż do samych ruin?
— Nie.
— A więc sendador, zanim podąży na wzgórze, musi zatrzymać się gdzieś pobliżu dla połączenia się z bandą Indyan, którzy zapewne w ukryciu będą go tam oczekiwali, bo przecie nie wiedzą jeszcze, czy sendadorowi udało się wyprowadzić w pole, a właściwie na ową wyspę, tych dwudziestu ludzi z karawany osadników.
— Ma pan słuszność, i jestem pewny, że Indyanie w oczekiwaniu sendadora ukryli się w podziemiach ruin. A że leżą one na uboczu od drogi, więc ta dzika banda czuje się zupełnie bezpieczną w swem schronieniu i, być może, nawet nie ustawia warty.
— Jaki jest rozkład tych podziemi?
— Obejmują one dosyć obszerną przestrzeń, mogącą pomieścić ze dwustu ludzi. Wejście do podziemi