Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/498

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   456   —

— Zdaje się, że Ulwimi.
— Ulwimi?... Jak dawno to być mogło?... Mów, mów prędko, bo serce mi pęknie...
— Przed szesnastoma laty.
— Przed iloma? ishumi i tantatu?[1]. Tak. W tym to czasie Sami musiał uciekać od Sikukuniego i zaprowadził Czargę z dzieckiem do studni Ulwimi. A gdy potem tam przybył, zastał już tylko grób smutny, nic więcej. Czarga była żoną Sami, a ty jesteś... jego córką!
I rzekłszy to, pochwycił dziewczynę w objęcia, całując ją bez upamiętania i wołając w uniesieniu radosnem:
— O moje dobre, kochane, jedyne dziecko! odnalazłem cię wreszcie! I ty, córko, odnalazłaś ojca! Jakże jestem szczęśliwy! Czy będziesz kochała swego ojca, najdroższa moja?
— Będę — odrzekła szeptem, i łzy spłynęły jej po twarzy.
— Jak cię tu nazywają?... Powiedz, abym mógł i ja wołać cię po imieniu.
— Mietje.
— Mietje? Co znaczy to imię? Tylko cudzoziemcy mogą je nosić, a ty powinnaś była nazywać się tak, jak matka.
I Sami zwrócił się do Jana, który stał tuż obok, przypatrując się tej rozrzewniającej scenie.
Twój to ojciec znalazł Czargę, córka więc moja powinna być dla ciebie jakby siostrą.
— Chciałbym, aby była czemś więcej, bo... żoną — odrzekł Jan nieśmiało.
A nieśmiałość Jana miała swe źródło w tem, że Sami, jako w najbliższym czasie władca swego plemienia, więc król, mógł nie zgodzić się na małżeństwo... morganatyczne swej córy.

— Tak? — zapytał Sami żywo. — Jan kocha dziewczynę, która nie ma rodziców?

  1. Dziesięć i sześć.