Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/491

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   449   —

— Ratunku! mynheer! Kwimbo już nie żyje! Mynheer! zabij ten drab, zakluj, zastrzel, zarznij! Gwałtu!
— Rob! Rob! — zawołał Jan, chwytając ogromnego ptaka za krótkie jego skrzydła.
Struś poznał, z kim ma do czynienia, i po chwili dał się spokojnie zaprowadzić do swego „kurnika“. Kwimbo porwał się z ziemi i począł naprawiać rozwichrzoną, popsutą na nic fryzurę, przyczem rzuciwszy okiem na mnie, spostrzegł, że mam skrwawione ramię, i omal nie oniemiał z przerażenia. Wreszcie poskoczył ku mnie, wołając:
— Mynheer! krew! rana!... Aj, aj, oj, ej! Mój dobry mynheer boli. Kwimbo zawiąże ranę...
Tymczasem zbiegli się na dziedziniec domownicy, a dowiedziawszy się z lamentów Kwimba, że jestem raniony, wciągnęli mię, a raczej wnieśli na górę do izby. Tu opatrzono mi troskliwie ranę, która była wprawdzie bardzo bolesna, ale nie niebezpieczna. Podczas tej czynności poczęto mię zasypywać ze wszystkich stron pytaniami, na które odpowiadałem, ile tylko mogłem. Potem zaopatrzyliśmy się w latarnie i, dobrze oczywiście uzbrojeni, zeszliśmy na dół na poszukiwanie poległych i rannych.
Na dziedzińcu znaleźliśmy trzy trupy, w ogrodzie zaś leżało aż pięciu Zulów, pokaleczonych przez zwierzęta nie do poznania; z tyłu domu ponadto znaleźliśmy dwa ciała zastrzelonych przez nas napastników. Dalsze poszukiwania wykazały, że kilku uciekło, a między nimi i Sikukuni...
Jan był niemal wściekły z tego powodu. Najważniejsza głowa uszła jego ręki.
Poprzedniego dnia Boerowie pogrzebali zabitych przez nas w lesie Zulów i poznosili rzeczy, które tam byli pozostawili. Teraz czekała ich taka sama robota tu, na farmie. Postanowiliśmy jednak wstrzymać się z pogrzebem aż do przybycia pozostałych w tyle Boerów.
Po pogrzebie trzeba było odbyć sąd nad Czembą i naradzić się co do pościgu za Sikukunim oraz w sprawie przejęcia transportu broni.