Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/439

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   397   —

I mali Hotentoci wespół z Kaframi odmówili teraz chórem „Ojcze nasz“ po holendersku:
Onze vader, die in de hemelen ziit, uw naam worde geheiligt...
Przykro mi było przerywać dziewczynie w tak pięknem zajęciu, lecz ze względu na chorą musiałem to uczynić. Była niejako stropiona mojem pojawieniem się. Odprawiwszy wszakże dziatwę, poszła ze mną ku domowi.
Gdyśmy weszli w obręb zabudowań, zauważyłem na płocie dwie suszące się skóry lamparcie.
— Czyżby te zwierzęta były tu tak pospolite? — spytałem.
— Tak — potwierdziła, — w lesie bardzo często można się z niemi spotkać, i niebezpiecznem byłoby strzelać do lamparta, gdy się nie jest pewnym, iż się go ubije odrazu. Pierwszy lampart, którego wprawdzie trafiłam, raniąc śmiertelnie, ale nie położyłam na miejscu, byłby mię rozszarpał na strzępy, gdybym się była nożem nie obroniła. Bestya postrzelona rzuciła się na mnie, jak wściekła.
— A więc Mietje umie także obchodzić się z bronią? — spytałem zdziwiony.
— Owszem. Jan mię nauczył. Bo w tym kraju, gdzie niebezpieczeństwo czyha na każdym kroku, dobre jest zaznajomienie się z bronią palną.
— Czy daleko stąd do lasu?
— Niezbyt daleko. Trzeba przejść przez dolinę, a potem skierować się w góry na prawo, skąd już widać jego pobrzeże.
Lasy w tym kraju są rzadką osobliwością, więc tembardziej ciekawy byłem ich charakteru. Że zaś miałem dość czasu, więc postanowiłem wybrać się do owego lasu, i to natychmiast. Przywołałem tedy służącego, który właśnie stał opodal uwiązanego na łańcuchu lamparta i przypatrywał mu się z podziwem.
— Czy konie nie głodne? — zapytałem go.
— Jadly i pily, mynheer. Kwimbo byla także pilna i jadla, o! dużo dobrego jadla.