Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   31   —

Znalazłszy się nareszcie wśród krzaków, w miejscu, gdzie tropy wdzierały się dalej w głąb, spostrzegliśmy, że krzaki te otaczały potężny wał drzew bambusowych, poza którym znajdowało się jezioro. Nie wiedzieliśmy oczywiście, czy było ono odosobnione wśród lądu, czy też stanowiło tylko odnogę Rio Salado. Jezioro to nie było głębokie, jak świadczyły o tem aligatory, których znajdowało się tu co niemiara. Leżały daleko od brzegu w namule, łby tylko wychylając ponad powierzchnię wody. Potwory te zapewne przez długie czasy żyły tu spokojnie, i nikt im nie przeszkadzał, skoro tyle ich się namnożyło.
Naprzeciw nas w dość poważnej odległości wystawał z wody piasczysty ląd, prawie zupełnie pozbawiony drzew i roślinności. Była to właśnie owa wyspa, do której trzeba nam było dostać się za wszelką cenę.
Na szczęście nasze, tuż u brzegu znajdowała się spora tratwa, sklecona naprędce z trzciny i bambusów, i to nie bardzo dawno. Opodal dawało się odrazu zauważyć miejsce, w którem owe bambusy wycinano.
Na tratwie leżały jeszcze żerdzie bambusowe, pełniące zapewne rolę wioseł.
— Dobyłem lornetki i zobaczyłem poruszające się na wyspie ludzkie postacie.
— Cóż tam pan widzi? — zapytał mię brat Hilario.
— Wyspę, a na niej ludzi.
— Chwała Bogu! może jeszcze nie zapóźno. Tratwa gotowa, i tylko wsiąść, aby jak najprędzej przeprawić się na wyspę z pomocą dla nieszczęśliwych.
Zsiadł z konia i zbliżył się do tratwy, a za nim uczynili to samo inni.
— Zaczekajcie, sennores! — rzekłem. — Najpierw trzeba zabezpieczyć konie. Najlepiej będzie, gdy je wyprowadzimy opodal na step i poprzywiązujemy na lassach, by się pasły.
Uczyniwszy, jak zaproponowałem, wróciliśmy do