Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/404

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   362   —

życiem. Poskoczyłem więc na koniu, zataczając nieduży łuk, i lasso się naprężyło. Daremnem jednak było ciągnąć je, bo zbiegł ugrzązł wśród kry tak silnie, że go wydobyć żywcem nie było sposobu. Na dobitek w tej chwili koń mój załamał się również tylną nogą. Dobyłem noża, chcąc przeciąć lasso i w ten sposób uratować sobie życie, ale się wstrzymałem i w ostatniej chwili zadałem jeszcze koniowi ostrogę aż do krwi.
Biedne zwierzę skoczyło naprzód tak silnie, że wyrwało nareszcie zahaczonego lassem młodzieńca z kleszczów śmierci.
Oczywiście nie można było zatrzymać się w miejscu nawet na okamgnienie, bo poszedłbym na dno razem z koniem. Jadąc przeto w zwolnionem tempie, by nieszczęśliwy, ciągniony na lassie, nie rozbił się na śmierć, równocześnie zwijałem lasso piędź po piędzi, aż wreszcie udało mi się z niesłychanym wysiłkiem wydźwignąć topielca przed siebie na siodło.
Oczywiście powrót ze zdwojonym ciężarem był dosyć trudny i niebezpieczny, ale wkońcu udało mi się jakoś dobiedz do brzegu po zwałach kry solnej, tem bardziej, że koń mój już się poniekąd oswoił z tego rodzaju drogą.
Na brzegu oczekiwali mię brat Jaguar, Turnerstick i Pena, którzy odebrali zaraz z rąk moich syna sendadora, by go ocucić, ja zaś dałem chwilkę wypoczynku koniowi. Dzielny mój gniadosz drżał na całem ciele, ale też i parskał raz-poraz, widocznie instynktem odczuwając, że przebył przed chwilą wielkie niebezpieczeństwo.
W chwili opowiedzianego tu wypadku zwróciłem uwagę na pewną towarzyszącą mu okoliczność. Mianowicie, gdy rzuciłem na uciekającego lasso, on zaś załamał się, wpadając po pas w wodę, gdzieś na górze dał się słyszeć przeraźliwy okrzyk. Później spostrzegłem na krawędzi skalnej Indyan, a przed nimi z wyciągniętemi w górę ramionami... sendadora. Widocznie