Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/392

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   350   —

Rozumie się, nie próbowałem nawet przemówić obszerniej, bo czułem się nieszczególnie: opadła mię po niebywałym tym wysiłku ogólna niemoc.
Nie mogłem wszakże odpocząć dłużej, gdyż sp o strzegłem, że o sendadora nikt się dotychczas nie zatroszczył. Leżał on ciągle jeszcze bez przytomności, i gdym go obejrzał, okazało się, że drzazga od pnia, wystającego ze skały, rozdarła mu okropnie plecy, pozostawiając bolesną ranę, być może, śmiertelną. Gdym zastosował środki trzeźwiące, sendador otworzył na chwilę oczy, ale świadomości nie odzyskał i charczał straszliwie.
— Może, prócz tej rany, ma jeszcze jaką inną? — zauważył Jaguar.
— Obawiam się, że wskutek uderzenia się o skałę doznał wewnątrz obrażeń, i to właśnie byłoby najniebezpieczniejsze.
Poczęliśmy go cucić znowu i nie bez skutku. Chory, otworzywszy oczy, powiódł niemi ciekawie dokoła. Brat Jaguar zaś, usiadłszy koło niego, zapytał:
— Geronimo Sabuco, poznajesz mię pan? Przypuszczałem, że zapytany, przez prostą wdzięczność za wyratowanie go z tak okropnej męczarni, zwróci się ze skruchą do zakonnika. Stało się wszakże inaczej. Mimo przyrzeczenia mi tam jeszcze, w owem strasznem miejscu, poprawy, zacisnął zęby i syknął złośliwie:
— Idź do stu dyabłów!
— Niechże się pan opamięta... — rzekł łagodnie brat Jaguar. — Może to są już ostatnie godziny pańskiego życia. Wszak, mimo wyratowania z nad przepaści, jesteś pan skazany na śmierć na mocy praw puszczy... powinieneś przeto skorzystać z ostatnich chwil i zwrócić się do Boga.
— Ja nie umrę jeszcze!... Bo kto śmiał wydawać na mnie wyrok śmierci? — dodał, zwracając się w moją stronę. — Gomarra już nie żyje i sam sobie winien. Oprócz niego, nikomu niewolno mię sądzić! Gdybyście