Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/390

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   348   —

i zdjąłem nieszczęśliwego, jak worek z kołka. Zawisł na linie, kręcąc się, jak młynek, i resztkami sił krzycząc ze zgrozy.
W tej chwili gruz począł się gwałtownie usuwać mi z pod nóg. Snadź korzenie pnia wskutek chwilowego oparcia od podwójnego ciężaru ludzkiego z o stały naruszone i pień sam tracił powoli siłę oparcia w szczelinie skalnej. Jedna chwila, a byłoby po mnie. Przyciągnąłem z błyskawiczną szybkością swoje siedzenie, jedną tylko linę chwycić zdoławszy — i zawisłem na jej końcu nad przepaścią, kołysząc się, jak wahadło.
Nie uszło to uwagi moich towarzyszów na górze i poczęli krzyczeć z trwogi. Sendador również jęczał w niebogłosy.
Nie straciłem jednak przytomności. Zręcznym ruchem uchwyciwszy drugą linę, machnąłem sobą, jak gimnastyk na reku, i — niebezpieczeństwo minęło o tyle, że znalazłem się na siedzeniu.
Kosztowało mię jeszcze nieco trudu wstrzymanie ruchu wahadłowego, poczem przywiązałem się rzemieniem do liny i chwyciłem prawą ręką linę, na której wisiał sendador. Stracił on znowu przytomność, co mi zresztą było na rękę.
Na dany znak towarzysze moi pociągnęli w górę wszystkie trzy liny równocześnie, i zaczęła się jazda, o jakiej mało kto ma wyobrażenie.
Nie mając wolnych rąk, mogłem tylko nogami odbijać się od skały, co mi się nie zawsze pomyślnie udawało, — przyczem starałem się o ile możności oszczędzać od uderzeń sendadora, oczywiście kosztem własnych kości.
Nareszcie udało się nam szczęśliwie dobić do zrębu skały. Naprzód wysadzono napół-żywego sendadora, poczem podano ręce mnie i wyciągnięto wśród radosnych okrzyków. Słyszałem je wszakże, jak przez sen, — wskutek bowiem niesłychanego natężenia nerwów i mięśni straciłem przytomność...