Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/377

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   337   —

— Przez rozstrzelanie? kiedy? — zapytał przerażony.
— Zaraz.
— Do licha! Dlaczego zaraz? — Bo pan nie zasługujesz żyć dłużej ani minuty.
— Ale... ale... — jąkał się — kipus dla was przepadł.
— Przywiązywałeś pan do niego zbyt wielką, niestety, wagę. Aczkolwiek nie wątpię, że znajdę, czego szukam, mimo to stawiam panu warunek: jeżeli oddasz pan nam kipus i dotyczące rysunki, to egzekucyę odłożymy.
— I będę wolny?
— O, nie! uwolnić pana byłoby to popełnić niesprawiedliwość względem Gomarry. Spójrz pan! Oto grób jego brata... Nie umiałbym tutaj, w pobliżu mogiły zamordowanego, żądać od Gomarry, aby się zrzekł swych pretensyi do pana. Gdy jednak spełnisz pan nasze zadanie, to mimo wszystko gotów jestem puścić pana, ale... bez żadnej broni i bez żywności. Po upływie kwadransa może za panem pobiedz Gomarra... A co nastąpi dalej, to już nie moja rzecz...
— Byłoby to toż samo, co wykonanie wyroku śmierci. Cóż bowiem mógłbym uczynić bez broni i bez żywności w tych dzikich okolicach? w jaki sposób obroniłbym się przed przeciwnikiem?
— Niestety, nie możemy panu nic pomódz w tym wypadku, bo byłoby to z naszej strony pochwałą zbrodni.
— I pochwały tej ja właśnie panu udzielę — zabrzmiał znagła ponury głos Gomarry, który się tu niespodzianie zjawił.
— Słyszę, chcesz pan puścić z rąk tego zbrodniarza, abym dopiero po kwadransie szukał wiatra w polu! Ale nie myśl pan, że ja się na to zgodzę!
— Albo ja — dodał sendador. — I tak mam już przestrzeloną rękę i trawi mię gorączka. Jeżeli chcecie, abym wydał kipus i plany, to żądam za to zupełnego bezpieczeństwa.