Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/370

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   332   —

to domyślasz się również, że odnaleźć ją nie należy do rzeczy łatwych...
— Nie przeczę. Ale też i nie wpadam z tej racyi w zwątpienie. Bo skoro pan użyłeś aż kilkanaście godzin czasu na ulokowanie butelki, to jest rzeczą wręcz niemożliwą, abyś zatarł za sobą wszelkie ślady, mogące mnie do niej zaprowadzić. Każę więc się Gomarze zaprowadzić na miejsce, gdzie była ukryta poprzednio, i stamtąd bez zbytnich nawet trudów dojdę śladami pańskimi na miejsce nowego jej schowku.
— Jak to pan pięknie sobie wyobraża! fiu, fiu! — odparł drwiąco.
— Ano życzę powodzenia, ale jednocześnie zapewniam, że szkoda zachodu, wielki, niedościgniony mędrcze! naprawdę szkoda!
— Śmiej się pan zdrów, a ja będę spokojnie dążył po nitce do kłębka, i mam nadzieję, że mi się powiedzie. Nie takich zresztą dokonywałem już rzeczy.
— Czegóż pan naprzykład dokonałeś?
— A choćby wydobycie towarzyszów z nad Laguna de Bambu czy nie było trudniejsze?
— Przyznać muszę, że istotnie było to zadanie niełatwe jak na jednego człowieka.
— O, nie byłem tam sam; miałem do pomocy Tobasów i Desierta.
— Co? Desierta? — zawołał przerażony.
— No, no! nie udawaj pan naiwnego, skoro się to na nic nie przyda. Przecie wiadomo panu, że byłem u Desierta; widzieliśmy się nawet wzajemnie, a właściwie spotkaliśmy się tam, nad Laguna de Carapa.
— Nieprawda!
— Tak? nieprawda? A kto strzelał do mnie w nocy, gdyśmy osaczyli obóz Mbocovisów? nie pan?
— A niechże pana dyabli wezmą! Hm! widzę, że z panem trudna sprawa.
— A jednak, mimo to, mimo, że godziłeś pan na moje życie, proponujesz mi teraz spółkę! Czyż mogę panu zaufać? mogę wierzyć zbrodniarzowi?
— Tak. Zawsze oszczędzałem pana, a tylko owej