Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/359

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   321   —

— Nic się złego nie stało — rzekł zuchwale Gomarra; — to przecie dziki...
— Który więcej zapewne wart jest, niźli pan...
— Oho! znowu pan ze mną zaczynasz... — mruknął Gomarra.
— Ani myślę tarmosić się z takimi, jak pan, ludźmi, a tylko zakazuję panu strzelać bez mego pozwolenia!
— Co mi pan możesz mieć do zakazywania lub nakazywania?
— Wszystko, co zechcę, i jeżeli panu to nie na rękę, to proszę sobie iść, dokąd oczy poniosą! Zrozumiano?
— A jeżeli ja, mimo to, zostanę i nie usłucham pana? — zapytał ironicznie, rzucając mi groźne spojrzenie.
— Wówczas uczynię tak samo, jak to już raz miałeś pan sposobność odczuć na swojej skórze...
Groźba ta poskutkowała, i Gomarra na moje słowa nic już nie odpowiedział. Zauważyłem jednak, że większa część towarzyszów jemu właśnie w skrytości serca przyznawała racyę, jak to z ich spojrzeń zauważyć było można, i moich uszu dolatywały nawet ciche szemrania. Jeden tylko brat Jaguar uścisnął mi silnie rękę i rzekł:
— Dobrze pan mówi. Wprawdzie wedle rozumienia ludzkiego możnaby było nie oszczędzać wroga, ale, mimo to, tak czy owak do celu naszego dojdziemy z wszelką pewnością, i zbytecznem byłoby obciążać sumienie całkiem niepotrzebnie.
Podczas tej naszej rozmowy sendador ze swoimi ludźmi znikł był wpośród skał na wspomnianej perci, przyczem postrzelonego przez Gomarrę Indyanina zabrano ze sobą.
Zwróciliśmy się i my w stronę perci i zaledwie przeszliśmy kilkadziesiąt kroków, gdy nagle dał się słyszeć jakby z pod ziemi wychodzący huk wystrzałów, a w chwilę potem zabrzmiały wściekłe okrzyki Indyan, i znowu nastąpiła salwa.
— Zdaje mi się, że Tobasowie strzelają na ostro — zauważył brat Jaguar.