Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/356

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   320   —

— Niech spróbuje. Tem większe będzie jego rozczarowanie, gdy się dowie, że perć ta jest już przez nas obsadzona. Być może, iż za parę minut rozpocznie się tam strzelanina.
Rozmawiając tak, obserwowałem sendadora, który na razie pozostał z drugą połową swego oddziału na pierwotnem miejscu, ale po chwili, snadź dla ukrycia się przed naszemi kulami, ruszył naprzód ku skałom.
Spostrzegłszy to, kazałem towarzyszom zsiąść z koni i zostawić je dla bezpieczeństwa tutaj pod nadzorem kilku ludzi.
— Sennor — rzekł Pena, — musimy natychmiast otworzyć ogień, bo gałgany wnet pochowają się, i wówczas sam dyabeł nic im nie zrobi.
— E, przypuszczam, że tak źle nie będzie.
— Dziękuję... Pan ciągle tylko coś przypuszcza, zamiast korzystać ze zdarzającej się sposobności i choćby jedną salwą sprzątnąć kilkunastu drabów. W ten sposób napędziłoby się im zresztą strachu, i zarazby się nam niechybnie poddali.
— Sądzę, że poddadzą się i bez rozlewu krwi...
— A co? nie mówiłem! Znowu humanitarność! Ej, sennor! zobaczysz może niebawem, że na tym koniku niedaleko zajechać można.
— Bo i rzeczywiście — wtrącił Gomarra gniewnie. — Mamy drabów tak świetnie na celu, że jeno bij, a pan zabraniasz nam tego! Do dyabła z taką naturą! Czyż długo jeszcze mam się krępować i czynić nie tak, jak mi się podoba? Czyż zresztą mam czekać, aż nas chmarą strzał zasypią?
Mówiąc to, podniósł broń do ramienia i wypalił do sendadora. Ale strzał był niecelny i kula powaliła jednego z otaczających sendadora Indyan.
Chwyciłem Gomarrę za kołnierz i, potrząsnąwszy nim z całej siły, krzyknąłem:
— A to co znowu za sposób? Trafiłeś pan niewinnego człowieka!... i poco? Jesteś pan niczem innem, tylko mordercą...