Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/322

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   290   —

— Dobrze. Niech pan tylko rozkaże swoim ludziom, aby się zachowali spokojnie, a pan, Pena i ja podejdziemy do tej gromadki.
Desierto szepnął coś do jednego z najbliższych Tobasów, ten zaś podał rozkaz dalej, poczem we trzech podpełzliśmy ostrożnie popod krzaki do grupki ludzi, którzy rozmawiali z sobą całkiem swobodnie, i można było słyszeć ich doskonale z odległości nawet kilkunastu kroków. Mówił właśnie w tej chwili brat Jaguar, snując domysły na temat mego przybycia towarzyszom na pomoc:
— W tem już jego tajemnica, że nie szukał odrazu naszych tropów, lecz wprzód udał się do Desierta. Wymiarkował widocznie, że tylko przy jego pomocy ratunek dla nas może być skuteczny i że sam w danym wypadku nie byłby w stanie wydrzeć nas z rąk nieprzyjaciół naszych.
— Co do mnie, przyznam się, że straciłem był już wszelką nadzieję w ocalenie — rzekł Monteso, i doprawdy podziwiać trzeba jego niesłychane zdolności i bezczelną śmiałość. Zjawił się na wyspie, jak duch, wybawił nas z niewoli, obezwładnił strażników i... skompromitował nas doszczętnie.
— Jakto?
— Ano tak, że nas tylu nie dało sobie rady z pilnującymi nas drabami, a on sam jeden...
— Tak, tak — potwierdził mnich, — masz pan słuszność. I kto wie, może dziś jeszcze weźmie do niewoli wszystkich Mbocovisów...
— Wobec tego, co słyszę, można się po nim i tego spodziewać — dodał Horno, — zwłaszcza, jeżeli jest tu z nim Desierto, który, jak przypuszczam, musiał wziąć ze sobą swych wojowników. To również człowiek niepospolitych zdolności.
— Bardzo byłbym rad poznać go bliżej.
— Pozna go brat dziś jeszcze. Człowiek to wyjątkowych zalet, dobroczyńca i nauczyciel całego szczepu...
Chciał coś mówić jeszcze, ale przerwało mu