Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/320

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   288   —

naprzód. Znalazłszy się wreszcie w bezpiecznem miejscu, mogliśmy odetchnąć i opowiedzieć sobie wzajemnie przebyte przygody. Że zaś nie miałem zamiaru ciągnąć odrazu towarzyszów do obozu przez krzaki i wśród ciemności, więc, upatrzywszy tuż niedaleko w głębi lasu odpowiednie miejsce, otoczone ze wszech stron gęstwiną, zapaliłem kilka gałązek, aby mieć światło.
— Widzę tu trzy osoby więcej — rzekłem, rozglądając się pomiędzy towarzyszami, — i przypuszczam, że wśród nich jest sennor Pardunna z Goya oraz jego syn.
— Rzeczywiście ja się tak nazywam — rzekł Pardunna zdziwiony. — Ale skąd panu o tem wiadomo?
— Dowie się pan o wszystkiem później. Prócz panów dwóch, jest tu jeszcze jeden obcy mi sennor... może sennor Adolfo Horno?
— Jestem nim — odrzekł młodzieniec.
— Bardzo się cieszę, że pana spotykam, bo mam mu do zakomunikowania ważną wiadomość...
— Mnie, sennor? — zerwał się Horno. — O, proszę! Niechże pan mówi wszystko, wszystko...
— E, nie myśl sennor, że będę się rozwodził zbyt długo. Powiem panu tylko, że oczekują go z wielką tęsknotą.
— Kto? Nie rozumiem.
— Unica.
— Unica? — chwycił mię za rękę i, jakby oszołomiony radością, jednym tchem zasypał mię pytaniami:
— Unica? pan ją widziałeś? pan ją znasz?
— Znam i rozmawiałem z nią o panu.
— Co za szczególny zbieg okoliczności! co za dziwy! O panu mówiliśmy ciągle tam, na wyspie. Towarzysze żywili dług o nadzieję, że pan ich wybawisz.vPrzypuszczaliśmy, żeś pan wrócił w kierunku krzyża de la floresta, a tymczasem pan byłeś tam, u niej.
— No, i u Desierta, który wybrał się właśnie ze swoimi Tobasami, aby pana wydostać z niewoli. Jest i on tutaj.