Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/318

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   286   —

Chwilę czekałem jeszcze, a widząc, że się nie porusza, zabrałem go na barki i zaniosłem do yerbaterów.
— Oto macie jeńca — rzekłem. — Trzeba teraz podrzeć jego koszulę na taśmy i związać go tem porządnie, nie zapominając o zakneblowaniu mu ust. Ja tymczasem zrobię jeszcze porządek z tamtymi dwoma.
— Na miłość boską, sennor! — błagał Monteso, — niech się pan nie waży... Jest ich dwu, a pan...
— Wszystko mi jedno. Muszę ich sprzątnąć za wszelką cenę, bo gdyby po naszej ucieczce wszczęli alarm, napad na wieś nie mógłby się nam udać; mieszkańcy jej byliby się natychmiast przygotowali należycie do obrony.
— Napad? To pan nie jesteś tu sam?
— Rozumie się. Cały zbrojny oddział czeka w ukryciu, i niech pan będzie pewny, że opuścimy Laguna de Bambu otwarcie i w dzień, a nie potajemnie. Proszę tu zaczekać na mnie chwileczkę...
Oddaliłem się, idąc zrazu łukiem kawałek drogi wyprostowany, a później skradając się do ogniska na czworakach z ogromną ostrożnością. W oddaleniu około dziesięciu kroków zatrzymałem się. Strażnicy siedzieli w ten sposób, że jeden był do mnie obrócony plecyma, a drugi twarzą, obaj zaś zajęci byli wycinaniem z bambusów jakichś przedmiotów. Obok nich leżały łuki i kołczany ze strzałami. Ten ostatni szczegół zatrwożył mię. Niepodobna mi było bowiem przebyć tych dziesięciu kroków przestrzeni tak, aby mię nie spostrzegli, a więc starczyłoby im czasu na naciągnięcie łuków. Strzelać do nich nie chciałem, — bo po pierwsze: nie miałem ochoty zabijania ich, a powtóre: odgłos wystrzałów zbudziłby Indyan we wsi. Po należytej rozwadze postanowiłem rzucić się ku nim w lamparcich skokach, mając nadzieję, że zaskoczeni tak nagle, zapomną ze strachu o strzałach. Wziąłem więc do rąk sztuciec i już miałem całym wysiłkiem muskułów skoczyć ku ognisku, gdy wtem od strony łodzi dał się słyszeć jakiś głos, przytłumiony wprawdzie, ale