Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/308

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   278   —

odrzekłem. — Jego wskazówki mają dla nas wielką wartość, i rzeczywiście należałoby mu je wynagrodzić.
— Hm! więc przekonał się pan, że ten stary nie naplótł niedorzeczności?
Opowiedziałem Desiertowi cały przebieg wyprawy oryentacyjnej, poczem urządziliśmy radę wojenną. Obstawałem, aby przedewszystkiem wydobyć jeńców. Desierto jednak z Peną sprzeciwiali się temu stanowczo, a ponieważ byli w większości, musiałem rad-nierad zgodzić się z nimi pozornie... W rzeczywistości żywiłem nieodwołalny zamiar wykonania swego planu, mim o ich sprzeciwu, który motywowali tem, że możemy przecie osaczyć Mbocovisów tak, jak to uczyniliśmy już z tamtymi ich oddziałami.
— Tu — rzekłem — możliwy jest zupełnie inny obrót sprawy. Mbocovisowie mogą nam otwarcie zagrozić wymordowaniem jeńców, gdybyśmy zażądali od nich poddania się.
— Ech, przecie na wysepce są trzej tylko dozorcy, i jeńcy nie dadzą się im.
— Tak pan sądzi? Zapomina pan jednak, że strażnicy mają broń, podczas gdy nasi towarzysze nie rozporządzają nią i przytem są zapewne powiązani. A zresztą czy nie jest możliwem, że w razie napadu Mbocovisowie zabiorą jeńców na łódź i uciekną z nimi?
— Tere, fere, mój panie! Nie sprzeczajmy się, bo to do niczego nie doprowadzi. Lepiej pomyśleć nad planem napadu.
— Ja stanowczo nie życzę sobie przelewać krwi, skoro bez tego obejść się można. Ten sam cel osiągniemy innym, niekrwawym sposobem.
— I poniesiemy z miejsca stratę — wtrącił Pena. — Nie, Panie! nie mogę tym razem stanąć w imię słynnej pańskiej humanitarności, której stanowczo mam już dosyć. Po kiego zresztą licha oszczędzać tych czerwonoskórych, którzy wciąż dybią na nasze mienie i życie? Nie i jeszcze raz nie! Świat się wszakże nie