Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   256   —

— Gdzietam! Ślady w tem miejscu liczą conajmniej cztery godziny czasu, o tyle więc drab oddalił się, i ani mowy, abyśmy go dopędzili. Ja go zresztą i tak spotkam na Pampa de Salinas.
— Ba! ale skoro sendador pośpieszy wprost, a pan zamierza zboczyć do Laguna de Bambu, to kto wie, czy nie będzie dla pana zapóźno.
— Sądzę, że nie, bo my przecie pojedziemy konno, podczas gdy on idzie pieszo. Wracajmy do domu.
Dochodząc do wsi, poczuliśmy mile łechcący podniebienie zapach.
Na placu między chatami, gdzie zazwyczaj zbierają się wojownicy, rozłożono kilka ognisk, nad któremi piekły się w płomieniach olbrzymie połcie mięsa. Kobiety w przerozmaitych naczyniach przyrządzały jarzyny i inne smakołyki, a wśród nich i naokoło ognisk uwijały się całe gromady dzieci, wrzeszczących w niebogłosy i uganiających się ze sobą.
Unica oddaliła się szybko do zajęć gospodarskich, a ja przysiadłem się do gromady, złożonej z Desiérta, Peny, głowacza i kilku najstarszych Indyan. Gdy opowiedziałem o rezultacie moich wywiadów, Desiérto zauważył z widoczną troską:
— Sendador może nam wyświadczyć niemiłą niespodziankę, skoro jego droga ku Pampa de Salinas wiedzie przez obszary Chiriguanosów.
— Cóż to szkodzi?
— O, i wiele nawet. Może zechce pozbierać niedobitki i przybędzie z nimi tutaj. Taki sławny wódz może dodać odwagi pokonanym wrogom naszymi, i ci mogą nam wyrządzić wielką szkodę, zwłaszcza teraz, gdy mamy tylu jeńców pod strażą.
— Mnie się zdaje, że to nie nastąpi. Ale przypuśćmy nawet, że obawy pańskie są słuszne, to i tak możesz się pan obronić, wezwawszy na pomoc Tobasów z innych wsi i wysyłając przeciw Chiriguanosom szpiegów, by w razie napadu dali panu znać o tem zawczasu.