Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   219   —

hołdy i pozdrowienia, jakbym był co najmniej jej mężem, ich królem.
Zwycięzcy wracali na koniach, co mię ogromnie ucieszyło, bo zbudziła się we mnie nadzieja, że nie będę już nadal zmuszony wlec się przez stepy pieszo, jak jaki włóczęga.
Najstarszy z Indyan, głowa wsi, jak mię poinformowała Unica, zsiadł z konia i, przystąpiwszy do królowej, miał do niej długą przemowę, z której niestety nie rozumiałem ani słowa. Potem ona głosem dźwięcznym i donośnym przemówiła w odpowiedzi.
W mowie tej zapewne była wzmianka i o mnie, gdyż kilkakrotnie oczy wszystkich zwracały się w moją stronę.
Po skończeniu przemówienia dano królowej i mnie dwa konie, na które wsiedliśmy, i rozpoczął się tryumfalny wjazd Indyan w domowe pielesze.
Na czele tłumu szedł wysoki, tęgi mężczyzna, trzymając w obu rękach długą, wydrążoną wewnątrz żerdź bambusową. Była to owa sławna gwizdawka, przypominająca rozmiarami trąby z łyka, jakie sporządzają Huculi z Karpat wschodnich. Obok niego postępował dobosz z niemilknącym nigdy bębnem, a za nimi cała „banda“ z rozmaitymi instrumentami muzycznymi. Na końcu jechałem ja obok królowej, a poza nami szeregi wojowników.
I oto nagle trębacz podniósł do ust swoją żerdź, nadął policzki i gwizdnął z całej siły, aż liście z drzew poczęły opadać. A za przykładem jego poszli inni muzykanci, wszczynając taką kakofonię, że słychać ją było conajmniej na milę wokoło.
Już przytknąłem dłonie do uszu w obawie o całość bębenków, gdy mistrz od piszczałki odjął ją od ust i spojrzał z ukosa na mnie, chcąc wywnioskować, jakie było moje wrażenie z tej wspaniałej orkiestry. Oczywiście wypadło mi z grzeczności zrobić „przyjemną minę“ za ten dowód szczególniejszych względów. Niestety, zachęciło go to do jeszcze gorliwszej „pracy“,