Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   203   —

I zwróciwszy się do Venenosa, począł z nim gniewnie rozmawiać.
W tej chwili nadbiegła Unica.
— Skoro więźniowie już nakarmieni, to i na nas byłby już czas — zagadnęła uprzejmie. — Proszę więc panów na śniadanie.
Udaliśmy się do jadalnej izby i zasiedliśmy za stołem, na którym dymiła wybornie przyrządzona przez Unikę pieczeń i budziły apetyt świeże placki kukurydzowe. Desiérto zajął miejsce obok nas, ale nic nie jadł. Gdy zaś go zapytałem o przyczynę, odrzekł:
— Jadam raz tylko na dzień, przyczem zwykle poszczę, a nawet często suszę, nic przez cały dzień do ust nie biorąc, prócz wody.
— I pocóż to?
— Taką wyznaczyłem sobie karę.
Spodziewałem się podobnej odpowiedzi.
— I ma pan uzasadniony powód ku temu?
— Nietylko powód, ale i obowiązek. Sądzę zresztą, że to wcale nie zaciężka pokuta. Zbrodnia, ciążąca na mojem sumieniu, warta jest surowszej kary. Gdyście panowie weszli do mego schronienia, zdziwiło was urządzenie owej izdebki z trupiem i czaszkami. Spostrzegłem to zaraz. Otóż izdebka ta jest moją celą pokutniczą. Tam klęczę godzinami całemi, umartwiając się głodem, żałując za ciężką zbrodnię, i tam się modlę.
— Może byłoby lepiej, byśmy nie poruszali tej bolesnej zapewne dla pana sprawy?...
— O, przeciwnie. Radbym, serdecznie radbym zwierzyć się ze swego smutku, zwłaszcza przed wami, pochodzącymi ze starego kraju. Muszę przedewszystkiem powiedzieć wam, kto jestem...
— Jesteś pan z zawodu aptekarzem.
— Wiesz pan o tem? — zagadnął ze zdziwieniem.
— Nietrudno było domyślić się tego z urządzenia jednej z izb w tej skale. Domyśliłem się również, że jesteś pan mordercą...