Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   197   —

— Nawet, gdybyś pan skórę zdjąć ze mnie usiłował, nic mu nie powiem.
— Zobaczymy — odrzekłem i wydałem Indyanom rozkaz, by przywiązali jeńca do drzewa plecami na zewnątrz.
Nie zaniepokoiło go to bynajmniej, a nawet, gdy padły pierwsze razy, począł się śmiać na głos.
— Bić, dopóki skóra wytrzyma! — krzyknął Pena, podrażniony krnąbrnem zachowaniem się draba.
— Nie! — odparłem. — Zastosujemy doń inny sposób!
— Aha! — zaśmiał się Yerno. — Babskie nerwy wasze nie znoszą widoku krwi... cha... cha... cha... cha... Bijcie, żeby aż ciało odpadało od kości! pomimo to, nie powiem nic! Wiem, gdzie się znajduje Horno, ale naprzekór wam nie zdradzę tego ani słowem, chociażbyście pasy ze mnie darli.
Udałem, że tego nie słyszę, i rzekłem do Indyan:
— Przywiążcie go teraz tak, aby był obrócony do drzewa plecami i aby nie mógł ruszyć głową ani na włos.
Podczas, gdy Indyanie wykonywali mój rozkaz, chwyciłem stojącą opodal na grządce polewaczkę, wypełnioną wodą do połowy, a odkręciwszy od niej drewniane sitko, wbiłem na to miejsce korek, przyniesiony z altany, gdzieśmy wczoraj pili wino. Następnie w korku tym wywierciłem malutką dziurkę, aby woda mogła się sączyć przez nią jedynie kroplami, i tak sporządzoną polewaczkę zawiesiłem na gałęzi tuż nad głową Yerny, aby krople wody spadały wprost na wierzchołek jego czaszki. Dla wzmocnienia działania tego środka wygoliłem drabowi brzytwą sporą tonsurę.
Łotr z podziwu godnym spokojem dał robić ze sobą wszystko, a nawet drwił sobie, że wysiłkiem moim został bezpłatnie ogolony i ufryzowany.
— Kandydaci do szpitala obłąkanych! — mówił, wybuchając śmiechem.
Oddaliwszy Indyan, wziąłem pod ramię Penę i wszedłem z nim do altany.