Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   148   —

u nas dłużej, to przekonasz się, do czego doprowadziła Indyan moja wiedza i moje starania. Ludzie ci pod moją ręką zmienili się w krótkim stosunkowo czasie do niepoznania. Nie są to już ci dawni, zacofani i niezdolni do życia cywilizowanego barbarzyńcy. Ale dla wyprowadzenia ich z tego stanu musiałem sporo włożyć pracy. Ludzi dzikich trzeba umieć cywilizować. Nie nożem i strzelbą zaszczepia się im kulturę, lecz przy pomocy szczerego słowa i dobrego przykładu, a nadewszystko życzliwości. Moi Indyanie palą dziś cygara takiego gatunku, jakich pozazdrościliby im najwytrawniejsi smakosze. A co najważniejsza, cygara te umieją sporządzać sobie sami. Proszę, niech panowie zapalą — dodał, napełniając szklanki winem.
— Słyszałem, że Tobasowie są bardzo pojętni i zdolni.
— Tacy, jak i wszyscy inni Indyanie. Dać tylko ich współbraciom dobrych nauczycieli, a wszyscy osięgną to samo. Niedawno zaczęliśmy tu uprawiać winogrady, a na jednej z wysp pośród jeziora sadzimy kartofle i różne warzywa. Grunt nadaje się do tego wybornie, mam więc nadzieję, że przy pilnej pracy rolnictwo i ogrodnictwo zakwitnie u nas w całej pełni. Zresztą dobrym przykładem pracy moich Indyan są choćby te cygara, których gatunku nie powstydziłbym się nawet wobec najwybredniejszych znawców.
Wyrzekł to z pewną dumą, a po chwili dodał:
— Ale proszę mi opowiedzieć, jak stoi sprawa z naszymi nieprzyjaciółmi, o których wspominaliście.
Na tę interpelacyę starego Pena opowiedział prawie dosłownie wszystko, co słyszał, a Desierto wysłuchał go z wielkiem zajęciem i rzekł w końcu:
— Ów tedy tak zwany „zięć“ był tutaj na wywiadach, skoro wie o nas tak dokładnie. Musi to być człowiek bardzo niebezpieczny, skoro mu się udało podejść nas, pomimo naszej czujności.
— Czy nie domyśla się pan, ktoby to mógł być? — zapytałem.