Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   138   —

— Czy wuj wychowywał panią od dziecka? — zapytałem, chcąc się dowiedzieć, jaki jest między nimi stosunek.
— O, nie. Poznałam go dopiero wówczas, gdy przybył do nas.
— A wiec nie jest on istotnym krewnym pani?
— Nie, ale kocha mie ogromnie, i dlatego nazywam go wujem... Ojcem nie pozwala się nazywać.
— Czy długo jest on tutaj?
— Od jedenastu lat. Gdy tu przybył, liczyłam wówczas sześć lat.
— Skądże wuj pani pochodzi?
— Z Europy.
— A jakiej jest narodowości?
— Nie mogę powiedzieć, bo mam to surowo zakazane.
— Dlaczegóż utrzymuje to w tajemnicy?
— Nienawidzi swoich rodaków, bo chcieli go uśmiercić.
— A kto jest naczelnikiem plemienia Tobasów?
— Plemię nasze rozpada się na liczne szczepy, każdy zaś ma swego naczelnika. Ja jestem władczynią wszystkich, a w sprawowaniu tej władzy pomaga mi tio.
— Niema żadnego potomka męskiego z tej dynastyi?
— Przedostatnim panującym był mój dziadek i ten umarł. Ostatni zaś uszedł stąd i nie wrócił.
— Co go spowodowało do tego?
— Wytłómaczę to panu zaraz. Ród mój jest bardzo stary i od niepamiętnych czasów panuje plemieniu Toba, ostatnią zaś latoroślą jego był mój dziadek. Nie miał on syna, tylko córkę. Że zaś wedle naszych praw ludowych władza nad plemieniem przechodzi nie na córkę, lecz na jej męża, więc tak też stało się i w tym wypadku. Mężem tym jednak był człowiek biały, który zdradził nas podle, bo opuścił żonę z dzieckiem, to jest moją matkę i mnie, i co najhaniebniejsze, zabrał