Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   120   —

na korę tego pnia; jest starta, co świadczy, że ludzie włazili na to drzewo nie raz jeden. Również ten konar, zwisający tuż nad samą skałą, wydaje się być wytartym z kory. Zobaczmy!
Zawiesiwszy karabin na plecy, począłem wdrapywać się na drzewo. Pena jednak uchwycił mię za poły surduta, wołając:
— Na miłość Boską! co pan robi? To niebezpieczne!... Licho wie, co tam może być w tej skale...
— Ale ja wiem także — odrzekłem. — Mamy przed sobą ni mniej, ni więcej, tylko tajemną rezydencyę naczelnika Indyan, Desiérto. Ci dwaj ludzie, których ślady widzieliśmy, są zapewne jego służącymi.
— Może lepiej zawołać?
— Bezwarunkowo nie, bo zaalarmowalibyśmy tem niepotrzebnie Indyan, mieszkających z wszelką pewnością gdzieś niedaleko, i ci przeszkodziliby nam w widzeniu się z naczelnikiem. Wolę zatem wyszukać go sam, bez niczyjej pomocy. A pan, jeśli się boisz, zostań sobie na dole.
— Ja miałbym się bać? Za kogóż to pan mię uważa? Chciałem tylko rozważyć dobrze przedsięwzięcie, a że pan chcesz koniecznie wleźć lwu w paszczę, to i mnie nic innego do czynienia nie pozostaje.
Drzewo było wysokie, a konar jego, sterczący poziom o nad skałą, znajdował się na wysokości jakichś piętnastu metrów. Wdrapałem się nań bez trudu, a za mną wlazł Pena. Rozejrzawszy się wśród gałęzi, teraz dopiero spostrzegłem grubą linę, ukręconą z łyka, a umocowaną na drzewie tak, aby mogła służyć jako poręcz dla tych, którzy zmuszeni byli chodzić po owym konarze.
— Widzisz pan — rzekłem, zwracając się do Peny, — że jesteśmy na drodze do bardzo ważnego odkrycia. Kto wie, jak wspaniałem może się okazać wnętrze tej olbrzymiej skały...
— Ba! ale jak się tam dostać? Nie widać przecie i z tej strony żadnego otworu.