Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   117   —

— No! słucham.
— Poproszę pana, abyś zdjął obuwie!
— Ach, domyślam się! jesteśmy zapewne na linii, którą iść będą jutro rano Mbocovisowie...
— Tak, panie. Gdy pójdziemy boso, wezmą oni nasze ślady za ślady Indyan — odrzekł tryumfująco Pena.
— A jednak dobry znawca śladów i w takim wypadku nie dałby się w błąd wprowadzić — odrzekłem.
— Co? Stopa przecie jest zawsze stopą, a nie racicą lub kopytem.
— Tak, ale pomiędzy stopą Indyanina a stopą białego jest wyraźna różnica. Biali mają zazwyczaj stopy odchylone z przodu od siebie na zewnątrz, czerwonoskórzy zaś mają je zwrócone palcami do wnętrza. Ponadto stopy ich podspodem nie są wygięte w środku, jak u białych, lecz równe, stąd też i ślady zatrzymują charakterystyczną tę formę. Nie posądzam jednak naszych przeciwników aż o takie zdolności oryentowania się wedle kształtu śladów; dla nich wystarczającą będzie oznaka: boso czy w butach.
Ściągnęliśmy obuwie i szliśmy dalej pieszo po miałkim piasku, który jednak bądź-co-bądź dla wydelikaconych nóg naszych niebardzo był łatwy do przebrnięcia. Nie zważaliśmy jednak na to, nie troszcząc się o lekkie zatarcia, i tylko na krótko zatrzymawszy się dla spożycia resztki zapasów mięsa, szliśmy bez wypoczynku do samego rana. Znalazłszy się wreszcie na twardym gliniastym terenie, pokrytym wegetacyą dosyć silnie zroszoną, co wskazywało, że w pobliżu musi być woda, włożyliśmy obuwie i podążyliśmy dalej.
— Jesteśmy prawie u celu naszej wędrówki — zauważył Pena, — i być może, że spotkamy się wnet z tutejszymi Indyanami.
— Zna pan ich narzecze?
— A pan?
— Ani słowa.
— Więc udało mi się przecie w czemś pana prze-