Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   111   —

a więc zdawało się, że będzie i woda; niestety, były to rośliny właściwe okolicom o solnem podglebiu.
Przypuszczałem, że Pena znów będzie narzekał na los i okoliczności, jednak ze zdziwieniem zauważyłem, że coś go żywo zainteresowało, i zapomniał o pragnieniu zupełnie.
— Co panu jest? — spytałem.
— Ależ tak, tak... nie mylę się... Tu właśnie grono poszukiwaczy kory „carapa“, wśród których byłem i ja, zostało napadnięte podczas odpoczynku przez Indyan. Wprawdzie poturbowaliśmy ich, co się zowie, ale też i naszych było dosyć rannych, jeden zaś nawet padł trupem od zatrutej strzały. Na północnym brzegu jeziora pochowaliśmy go i usypaliśmy mogiłę z głazów i kamieni. Widać ją jeszcze; proszę patrzeć!
— Zatem nie obca jest panu ta okolica?
— Rozumie się, choć to już lata całe upłynęły od tego czasu. Że jednak lasów tutaj nikt nie wycina, więc okolica nie zmienia wyglądu, i zoryentować się bardzo łatwo. Tu, na lewo, za rzeką, powinna być Isla de Taboada, a dalej droga do Santiago. Myśmy przybyli wówczas w te strony od Rio Vermejo, wprost zaś mamy przed sobą laguny de Carapa.
— Czy nazwa ta ma co wspólnego z drzewem, dostarczającem tłuszczu „carapa“?
— Tak jest. Drzewo to bardzo jest pożyteczne. Kora i liście stanowią znakomite lekarstwo przeciw febrze, z owoców zaś, wielkości kurzego jaja, wyrabia się tłuszcz i oliwę „lolicuna“. Podobno po tamtej stronie lagun rosną całe gaje tych drzew.
— Czy był pan tam?
— Nie, bo lasy te zamieszkuje wojownicze plemię indyjskie Tobas, które strzeże ich, jak świętości. O naczelniku ich chodzą ciekawe wieści. Podobno wywodzi się on jeszcze od plemienia Inkasów, a mimo to ma w sobie czysty typ europejczyka. Jemu też należy zawdzięczać, że Indyanie z tego szczepu nie są wrogo usposobieni względem białych i przyjęli nawet pewne