Strona:Karol May - W Kordylierach.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   98   —

— Tak pan sądzi? A pocoby go tam dyabli nieśli? Przecie pan mu umknąłeś, wobec czego któż mu odcyfruje kipus?
— Ale mnie jest wiadome miejsce, gdzie przedmioty te są ukryte, on zaś wie o tem i zapewne pomyśli sobie, że ja ostatecznie tam podążę, by zabrać ukryte skarby. Głupcem więc byłby skończonym, gdyby nie starał się wyprzedzić mię do Słonego Jeziora jak najśpieszniej.
— Może pan ma i słuszność, ale chcę już wrócić do kraju, gdzie w Estancyi del Yerbatero oczekuje mię kuzynka...
— No, no! Tak niedawno jeszcze pałałeś pan śmiertelną nienawiścią do sendadora! Skądże to tak nagle ochłonąłeś z tego? Nie, panie! nie wolno opuszczać rąk bezradnie! Musimy z zaparciem się samych siebie prowadzić w dalszym ciągu rozpoczęte dzieło. Pójdziemy ku Andom, i bylebyśmy tylko natrafili na ludzi, a nie wątpię, że się nam uda przy jakich-takich wskazówkach odszukać zaginionych. W górę więc czoła!