Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - W Harrarze.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

poprzedzającej nasz wyjazd, zbudziło mnie jakieś wycie. Zaczęłam nasłuchiwać; rozszalała burza. Pomyślałam o zapasach, znajdujących się na tratwie, i postanowiłam zobaczyć, czy łódź jest dobrze przymocowana do brzegu. Ponieważ mężczyźni dużo w dzień pracowali, nie zbudziłam nikogo, i sama poszłam nad brzeg. Zobaczyłam, że wzburzone fale miotają tratwą na wszystkie strony. Linę, na której łódź była uwiązana, uplotliśmy ze skóry. Mogła łatwo pęknąć, skóra bowiem królicza jest bardzo nietrwała. W łodzi leżała jeszcze jedna lina. Chciałam ją zabrać, by lepiej łódź przymocować. Ledwie stanęłam na tratwie, spadła olbrzymia fala i zerwała linę. Po chwili łódź była już na burzliwem morzu. Ze strachu upadłam, tracąc przytomność.
— Dalej, dalej!
— Nie przypominam sobie, co się potem działo; nie przypominam sobie również, w jaki sposób łódź przebyła rafy koralowe.
— To łatwo wytłumaczyć. Morze było tak wzburzone, fale tak wysokie, że rafy już nie stanowiły przeszkód.
— Jak we śnie słyszałam ryk morza, uderzenia piorunów; widziałam błyskawice, rozdzierające ciemności nocy. Gdy już zupełnie oprzytomniałam, świeciło słońce. Deszcz ustał zupełnie; morze zaczęło się uspakajać. Najważniejszą sprawą było pytanie, czy prowianty nie zatonęły. Okazało się, że fale ich nie spłukały. Jak łódź potrafiła wyjść cało z orkanu, pozostało to dla mnie zagadką; w każdym razie wyspa znikła; byłam otoczona tylko wodą. Co miałam czynić? Płakałam i modliłam się naprzemian aż do nadejścia nocy. Płaka-

53