Strona:Karol May - W Harrarze.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

twarz jej pod welonem, zauważyłby, że oblała się ponsem. Po chwili zaczęła mówić z pewnem wahaniem:
— Ach, panie hrabio, niechże pan uświadomi sobie nasze położenie! Byliśmy samotni i zdani na siebie samych; wybawców przestaliśmy oczekiwać. A kochaliśmy się tak bardzo, ja i Antonio. Postanowiliśmy zostać mężem i żoną; reszta towarzyszy niedoli aprobowała naszą decyzję. Myśleliśmy o tem, że nas pobłogosławi ręka księdza, gdy tylko odzyskamy wolność. Nie wiem, czy zobaczę jeszcze kiedyś mego Antonia i pozostałych towarzyszy. Wyobrażam sobie, w jaką wpadli rozpacz, gdy nie powróciłam!
— Jestem niezwykle ciekaw, w jaki sposób wydostałaś się z wyspy?
— To było smutne i okropne; groza mnie przejmuje, gdy o tem myślę.
Emma westchnęła głęboko i boleśnie; mimo welonu i szerokiej szaty, w jaką była ubrana, don Fernando zauważył, że drży.
— Opowiadaj, Emmo! — prosił. — Choć ci to ciężko idzie, choć cię wspomnienia przerażają, musisz mi wszystko wyznać. To, co sam przeżyłem, jest z pewnością niemniej okropne.
— Nareszcie udało się nam wyhodować tak potężne drzewa, że mogliśmy pomyśleć o tratwie. Ze względu na stan naszych narzędzi, kosztowało to niemało trudu. Tratwa była wreszcie gotowa. Mogła pomieścić nas wszystkich i nasze zapasy. Zaopatrzyliśmy ją w ster, maszt i żagiel, szyty ze skórek króliczych. Leżała przy brzegu; postanowiliśmy przepłynąć na niej miejsce, które nawet przy pogodzie jest bardzo burzliwe. W nocy,

52