Strona:Karol May - W Harrarze.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Były to szczury, które głodowały zapewne oddawna. Zaczął się bronić przed nimi, gniotąc nogami. Chwytał je w ręce i dusił, ale setki ukąszeń sprawiały mu straszne cierpienia. Loch, w którym się znajdował, miał przeszło metr szerokości i trzy i pół metra głębokości. Oparł się plecami o jeden brzeg muru, nogami o drugi i próbował wdrapywać metodą kominiarzy.
Pod naporem jego ciała oderwał się od muru jeden z kamieni i spadł na dno lochu. Kwik i pisk, który nastąpił, przekonał go, że kamień zabił kilka szczurów.
— Dzięki Bogu, mam coś w rodzaju broni!
Zlazł nieco niżej, chwycił kamień i zaczął walić po ziemi. Walił tak, nie bacząc na ukąszenia, aż ostatni szczur przestał się poruszać.
Waląc kamieniem na wszystkie strony, natrafił ręką na jakiś okrągły, pusty wewnątrz przedmiot. Wydał okrzyk przerażenia, Chwycił bowiem czaszkę trupa.
— Taki będzie i mój los — rzekł. — Boże, mój Boże cóż uczyniłem, że gotujesz mi śmierć tak straszną? Niechaj będą przeklęci Cortejo i Landola...
Stał w ciemnościach więzienia i wyciągał naprzód ręce. Nagle przejął go strach, jakiś głos bowiem odpowiedział:
— Landola? Niech będzie przeklęty do dziesiątego pokolenia!
Słowa te zostały wypowiedziane głosem tak ponurym, tak rozpaczliwym, iż jeńca przejął dreszcz grozy.
— Kto to? — zapytał. — Któż tu przemawia moim ojczystym językiem?

15