Strona:Karol May - W Harrarze.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gi sułtana, wyjął karteczkę, którą przygotował przedtem. Wiedział, że nie może jej wręczyć jeńcowi, gdyż biedak nie był w stanie rąk wyciągnąć; liczył się jednak z tem, że może przyjdzie chwila, w której będzie mógł kartkę pokazać. Oczywiście nie przyjdzie to z łatwością, gdyż oprócz sułtana obecny był jeszcze tłumacz. Bądź co bądź, Wagner postanowił spróbować. Skrawek papieru był taki mały, że dłoń pokryła go w zupełności.
— Przypatrz się dobrze temu psu — rzekł sułtan.
— Może spróbujesz, czy nie zechce czego powiedzieć? — zapytał Wagner.
— To niepotrzebne. Schwytasz ojca jego i pozostałych zbiegów, choćby nawet pary z ust nie puścił. Potem poniesie karę.
Czy nie może wydostać się z ziemi? Kiedy się porusza, podważa i roztrąca nasyp.
— To niemożliwe. Przywiązano go do pala.
— Naprawdę? Mam wrażenie, że pracował nad tem, by się wydostać.
Po tych słowach Wagner schylił się nad głową, Wystającą ponad ziemią i, udając, że lewą ręką szuka czegoś w piasku, prawą wskazał jeńcowi papier, który mógł przeczytać, o ile tylko czytać umiał. Sułtan, nie spostrzegając tego manewru, odpowiedział:
— Ziemia jest mocna; nie martw się o to.
— Ale jakże go możesz pozostawić beż wartownika?
— W dzień warta jest niepotrzebna, w nocy stoi obok jeden z wojowników, drugi, zaś tutaj, przy drzwiach. Żadną miarą nie może uciec.
— W takim razie jestem spokojny; możemy iść.

113