Strona:Karol May - W Harrarze.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bernatora, dodał: — Powiedziałem, że pismo to otrzymasz dopiero później, abyś jednak miał dowód, iż mówię prawdę, weź je teraz.
Gubernator chwycił pergamin oburącz i zawołał rozpromieniony:
— To dowód dla mnie, że jesteś szlachetnym człowiekiem. Jesteś mi przyjacielem, jesteś, jedynym przyjacielem z pośród przyjaciół, jedynym dobroczyńcą z pośród dobroczyńców. Powiedz, co mam uczynić, abym sławił twe imię i dobroć?
— Żądam tylko, byś dotrzymał obietnicy.
— Co do sprzedaży towarów? Spełnię ją natychmiast.
Gubernator wyszedł szybkim krokiem. Gdy się oddalił, sułtan odłożył fajkę i rzekł.
— Chodź, pokażę ci jeńca.
— Jak się nazywa?
— Murad Hamsadi.
Tyran poszedł przodem. Minęli podwórze i dostali się na dziedziniec szerokości ośmiu metrów zaledwie i niemal zupełnie pusty, bo tylko pośrodku stał stary pleciony kosz.
— Tutaj! — rzekł sułtan. — Odsuń kosz.
Kapitan ku swemu przerażeniu ujrzał jeńca, tkwiącego w głębokim otworze; postawiono go w nim, potem zaś otwór zasypano w ten sposób, że widać było nad ziemią tylko głowę jeńca. Mimo tych turtur, Somali był przytomny; obrócił oczy na sułtana z wyrazem niesłychanej nienawiści i zkolei zmierzył Wagnera wzrokiem złej ciekawości.
Kapitan sięgnął do kieszeni i, nie zwracając uwa-

112