Strona:Karol May - W Harrarze.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mawiać sobie tego, co innym smakuje. Niech mi także dadzą fajkę!
Tłumacz jeszcze nigdy w życiu nie pośredniczył przy podobnej rozmowie. Z początku bał się o skórę swoją, ale nieustraszona odwaga kapitana uzbroiła go w siłę. Tłumaczył teraz słowa swego pana tak, jak były wypowiedziane, nie starając się ich łagodzić.
Gubernator klasnął w dłonie; murzynowi, który się zjawił, kazał przynieść kilka fajek. Kapitan zapalił i, zaciągając się z rozkoszą, rzekł do sułtana:
— Możesz zaczynać. Pomówimy o naszej sprawie.
Wpływ jego osoby i zachowania się był tak wielki, że sułtan stracił tupet i odparł:
— Gubernator poinformował mnie o twej prośbie.
— O mej prośbie? — zapytał Wagner z dobrze udanem zdumieniem. — Do nikogo nie zwracałem się z prośbą; z twoich ust spodziewałem się usłyszeć życzenie.
Taki obrót sprawy zaskoczył sułtana. Kapitan chwycił się odpowiedniej taktyki. Tyran ugina się tylko przed stanowczością, jest bowiem zwykle w gruncie rzeczy tchórzem. I władca Harraru odczuwał dla kapitana szacucunek, wyrosły z trwogi, od którego niedaleko już było do zaufania; powiedział sobie w skrytości ducha, że właśnie tego rodzaju człowiek podołałby zadaniu, jakiemu inni nie potrafią sprostać. Dlatego odparł tonem niezwykle łagodnym:
— Mam jedno życzenie, ale nie wiem, czy je potrafisz spełnić.
— Spróbuj! — rzekł kapitan.
— Czy gubernator opowiedział ci wszystko?

106