Strona:Karol May - W Harrarze.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

podjum, wysłanem cennemi dywanami, siedział sułtan i ćmił z długiej fajki. Obrzuciwszy kapitana badawczem spojrzeniem, rzekł do tłumacza.
— Klęknij, niewolniku, gdy z tobą mówię!
Był w Harrarze przyzwyczajony, że poddani mówili z nim, leżąc na brzuchu; jeśli pozwolił komu przemawiać do siebie w pozycji klęczącej, uważał to za dowód niezwykłej łaski. Tłumacz usłuchał i ukląkł. Kapitan nie zrozumiał rozmowy, prowadzonej po arabsku, wyczuł jednak związek jej z upokorzeniem tłumacza, więc zapytał:
— Dlaczego ukląkłeś?
— Sułtan mi rozkazał.
— Ach tak! A kto jest twym panem?
— Ty.
— Kogóż więc powinieneś słuchać?
— Ciebie.
— W takim razie rozkazuję ci wstać.
— Sułtan kazałby mnie zabić.
— Eh! Przedtem posłałbym mu kulkę w głowę. Wstań! Będę z nim mówił, siedząc, ty zaś pozostaniesz w pozycji stojącej; to dostateczny dowód szacunku.
Tłumacz podniósł się, ale cofnął o kilka kroków, aby go nie mógł dosięgnąć nóż sułtana. Sułtan obrzucił biedaka wściekłym wzrokiem, chwycił za broń i ryknął:
— Psie, dlaczego wstajesz? Klęknij w tej chwili, albo przebiję cię sztyletem!
Tłumacz trząsł się jak w febrze; rzucając przerażone spojrzenia w kierunku kapitana, szepnął:
— Zakłuje mnie, jeżeli nie uklęknę.

103