Strona:Karol May - W Harrarze.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bo moi ludzie będą strzelać do miasta i powywieszają jeńców, o ile nie wrócę.
Podziałało to jak uderzenie pioruna. Gubernator zerwał się przerażony z dywanu, zaczął rozglądać, czy przypadkiem nie padają już kule:
— W twojm kraju noworodków kąpią w gorącej wodzie. Miej nieco cierpliwości! Pójdę do sułtana i opowiem mu o tobie.
Gubernator się oddalił. Tłumacz opróżnił filiżankę, spojrzał z podziwem na kapitana i rzekł:
— Nigdy w życiu nie spotkałem takiego jak ty człowieka. Czy nie wiesz, że się znajdujesz w jaskini lwa i że cała ludność aż pod niebo skakałaby z powodu twej śmierci, zniszczyłeś bowiem świątynię.
— Niebardzo groźnie wygląda mi ten lew!
— Poskromiłeś go, ale może w każdej chwili rozszaleć na nowo. A sułtan to istny tygrys.
— A więc za chwilę znajdę się w malowniczej menażerji: gubernator lew, sułtan tygrys, ty zaś jesteś zającem.
— Nie wolno mi oburzać się na twoje szyderstwa, jesteś bowiem władcą moim i płacisz mi za usługi. Ale i nade mną zawisło niebezpieczeństwo. Jako tłumacz będę musiał los twój podzielić.
— W takim razie bądź zadowolony; nic złego nam nie grozi.
Usługiwał im murzyn; napełnił filiżanki i podał fajki nabite powtórnie. Po pewnym czasie wrócił gubernator.
— Chodź ze mną, — rzekł — sułtan na ciebie czeka.
Weszli do większego pokoju. Na niewielkiem

102