Strona:Karol May - W Harrarze.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ci Hiszpanie! Czy mieszkacie w jednym i tym samym kraju?
— Nie. Dzieli nas wielki szmat ziemi.
— Ale wyznajecie jedną religję, nieprawdaż?
— Nie; Wyznajemy różne wiary. To są katolicy, my zaś jesteśmy protestantami.
— Co takiego?
Kapitan odpowiedział przez porównanie:
— Podobnie u was różnią się Sunnici od Szyitów.
— Ach, w takim razie nie powinienem mieć żadnych obaw — odparł uspokojony. — My, Sunnici, nienawidzimy Szyitów więcej aniżeli niewiernych, wy nienawidzicie się również wzajemnie, więc możemy być co do ciebie spokojni. Idę zaraz do sułtana.
— Dobrze, ale przedtem musisz podpisać list przepraszający.
Było to Arabowi bardzo nie na rękę.
— Czy nie zechcesz mnie zwolnić od tego?
— Teraz nie. Ale przyrzekam, że ci oddam pismo zpowrotem, jeżeli będę z ciebie zadowolony; przyrzekam również, że nie będą nalegał na ukaranie twej służby. Mam nadzieję, że się na tobie nie zawiodę.
Słowa te uradowały Araba. Podniecony nadto widokami na otrzymanie dwudziestu ładunków kawy i wielbłądów, zawołał:
— Jestem twym przyjacielem! Jak się nazywasz?
— Nazywam się Wagner — odparł zapytany.
— Nazwisko trudne do wymówienia, język skręca mi się przy niem, ale to nie powinno wpływać na nasze stosunki. Czy chcesz pojechać ze mną do Zeyli? Będziesz mógł sam pomówić z sułtanem Harraru.

98