Strona:Karol May - U stóp puebla.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ognisko, ale, niestety, nie nad wodą, tylko przed naszą rysą. Nie starczyło bowiem paliwa pod wielki ogień, przydatny do smażenia mięsa. W tym wypadku, niestety, nie mogłem znaleźć atutu na naszą korzyść. Szczelina mieściła najwyżej trzech ludzi. Przed nią palił się ogień, a o cztery kroki siedzieli strażnicy. Nie mogliśmy ich obezwładnić, nie przeskoczywszy uprzednio ogniska, a wówczas mieliby dosyć czasu, aby schwytać za broń lub wezwać pomocy. Poza tem płomień, aczkolwiek nikły, sięgał aż do szczeliny i pozwalał nas obserwować.
— Masz tobie! — rzekł Emery. — A może i teraz nie przyznajesz mi racji?
— Oczywiście, ognisko pogarsza sytuację. Ale bądź co bądź lepiej, że tu leżymy, — w dolinie bylibyśmy na pewno otoczeni czerwonoskórymi. Tu natomiast mamy tylko dwóch wartowników. A może sądzisz, że ogień będzie płonął przez całą noc?
— Naturalnie. Nie pozwolą mu zgasnąć.
— Owszem, nie mają paliwa. A do dnia jest jeszcze osiem godzin; nie sądzę, aby starczyło drzewa. Popatrz tylko, jak szybko spalają się rośliny, a jak mało zdołano ich zebrać.
Jednakże, jak się wkrótce przekonaliśmy, wciąż jeszcze zbierano. Stos coraz bardziej urastał, nie sięgał jednak wielkich rozmiarów.
Później dano nam wieczerzę. Składała się również z kawała mięsa. Zdjęto z nas więzy, aby je założyć ponownie. Ku naszej radości, Emery z powodzeniem powtórzył fortel.